- Wiele z nich bało się, że znów będą głodne. Pamiętam dziewczynkę, która z tego strachu wpychała w siebie jedzenie, aż zwymiotowała. Musiałam jej pokazywać pełną lodówkę, zapewniać, że u nas jedzenia zawsze będzie miała pod dostatkiem - opowiada pani Zofia w rozmowie z dziennikarką łódzkiej "Gazety "Wyborczej" Magdaleną Gontarek.
O głodzie i przemocy wspomina także pani Hania Karśnicka: - Pierwsze rodzeństwo, dziewczynka i 2 chłopców, to był dla mnie chrzest bojowy. Trafili do mnie z interwencji, pobici, poprzypalani papierosami.
To od pani Hani usłyszymy również historię o dziewczynkach karmionych w rodzinnym domu surowymi burakami i ich siostrze, która przez 1,5 roku jadła tylko kaszę mannę. "A kiedy nie było prądu, żywiono je makaronem z zupek chińskich. Najmłodszą z nich konkubent mamy podnosił za włosy i stawiał na stół, kiedy się na nią zdenerwował".
To dla tych dzieci rodziny zastępcze walczą w sądach o przyspieszenie terminów rozpraw i jak najlepsze rozstrzygnięcia ich sądowych historii. Nie mogą jednak wiązać się z nimi na stałe, bo wiedzą, że dzieci z pogotowi albo wrócą do swoich krewnych, albo znajdą kochające rodziny adopcyjne. - Dajemy im z siebie wszystko, co możemy, ale też nie przywiązujemy ich do siebie nadmiernie. To byłoby wobec nich nieuczciwe. One mają stąd wyjść mocniejsze, z większymi umiejętnościami, przygotowane do dalszej drogi - komentuje Ewa Górecka.
Całość artykułu na: www.gazetawyborcza.pl