Karolina Tatarzyńska: O rodzinach zastępczych mówi się coraz częściej, więc i coraz więcej kandydatów się zgłasza.
Katarzyna Tomczyk: - I jest ich nie tylko zdecydowanie więcej niż w poprzednich latach, ale są też coraz lepiej wyedukowani. Kiedyś bywało, że nie wiedzieli prawie nic o rodzicielstwie zastępczym. A teraz są bardziej świadomi idei. Słyszeli już o kampanii społecznej „Rodzina jest dla dzieci”. Odwiedzili jej stronę, facebookowy profil albo stronę Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łodzi.
Monika Michalak: - Dawniej wyglądało to nieco inaczej. Zwykle kandydaci dowiadywali się od rodziny, znajomych, kolegów z pracy. Ktoś zainspirował ich, by sami również pomyśleli o zaopiekowaniu się dziećmi, które nie wychowują się z własnymi rodzicami. Często przychodzili również na szkolenie z powodu konkretnych dzieci, które mieszkały po sąsiedzku, a ich rodzice zmarli lub przestali się nimi zajmować. Albo były to dzieci poznane w domu dziecka, gdzie ktoś udzielał się jako wolontariusz. Teraz mamy np. sporo kandydatów zachęconych do rodzicielstwa zastępczego przez księży ze swojej parafii, bo kampania była mocno promowana w środowisku kościelnym.
Przychodzą z pytaniami czy już zdecydowani?
KT: - Są po wstępnym przemyśleniu sprawy i potrzebują rozmowy. Mało jest osób, które dopytują i wychodzą. Zwykle chcą się upewnić, że podjęły dobrą decyzję. Niedawno zgłosiła się do nas kandydatka idealna. Niezwykle świadoma rodzicielstwa. Rozumiejąca ideę, że rodzic zastępczy pracuje nad powrotem dziecka do rodziny biologicznej. Swoje dzieci już odchowała. Czuje się kobietą spełnioną i chce zająć się tym zawodowo. Na poziomie deklaratywnym jest świetna. Oczywiście nie wiemy jeszcze, jak odnajdzie się w praktyce. Ale cieszą nas również kandydaci mniej idealni. Tacy, którzy otwarcie mówią o swoich obawach. Czego się boją? A choćby tego, że będą mieć problem, by dzielić się dzieckiem z jego prawdziwymi rodzicami.
MM: - A dbanie o kontakty z nimi należy do obowiązków rodziców zastępczych. My to zawsze podkreślamy, że przyjmują do siebie dziecko z całym dobrodziejstwem inwentarza. Dla wielu osób to największy kłopot. Boją się, że ci rodzice to będą - jak mówią - „awanturujący się alkoholicy”. Obawiają się także, jak poradzą sobie z własnymi uczuciami do dziecka. Że je pokochają, a ono któregoś dnia wróci do domu. A tak przecież może się stać. Dlatego mówimy o tym wielokrotnie podczas całego procesu - dzieci nie można odcinać od własnych korzeni, niezależnie od tego, jakie one są.
Ale czy relacje z rodziną biologiczną zawsze są dla dziecka wsparciem?
MM: - Zdarza się, że dzieci są po takich spotkaniach z mamą lub tatą rozbite emocjonalnie. Ale nie ma w tym nic dziwnego. Błędem jest oczekiwanie, że nie wywołają one w dziecku żadnych emocji. Przecież to właściwie niemożliwe. Ale próba uniknięcia tego jest nie do przyjęcia. Nie można dziecku zabronić kontaktów z rodzicami. Bo to jest jego rodzina, ta pierwsza, z której ono wyrosło i z którą być może w przyszłości będzie się chciało utożsamiać. Dlatego rodziny zastępcze od samego początku muszą wiedzieć, że to jest wpisane w ten zawód.
To coś, co zdecydowanie odróżnia rodzicielstwo zastępczej od adopcji.
KT: - Rzeczywiście tak jest. Rodzice adopcyjni są jedynymi opiekunami prawnymi swoich zaadoptowanych dzieci. A rodzice zastępczy dostają dzieci zwykle na pewien czas. To może być kilka miesięcy, ale i kilkanaście lat. Przewagą rodzicielstwa zastępczego nad adopcyjnym jest za to pomoc ze strony psychologów, terapeutów i koordynatorów oraz wsparcie finansowe na utrzymanie dziecka, a w przypadku rodzin zawodowych - także wynagrodzenie.
Zdarza się, że kandydaci jednak rezygnują?
KT: - Oczywiście, że tak. I to z różnych powodów. Jedna z pań zrezygnowała po rozmowie z psychologiem. Wspólnie uznali, że lepiej będzie, jeśli na razie wstrzyma się z decyzją. Zawsze podkreślamy, że można zrezygnować w każdym momencie weryfikacji i trwającego 12 tygodni szkolenia. Cały proces jest trochę niczym przyspieszona ciąża, kiedy to przygotowujemy się na przyjęcie dziecka. Jedna z par miała bardzo dużo wątpliwości. Czy dadzą radę? Czy się za bardzo nie przywiążą do dzieci? Wątpliwości nie są niczym złym. Zachęcamy takie osoby, by mimo wszystko rozpoczęły szkolenie i miały czas na przemyślenie. To nie jest przecież kredyt, który bierzemy w banku na 30 lat. Decyzję można podjąć już po skończeniu szkolenia. Świadectwo jego ukończenia jest bezterminowe. Jeśli pojawia się zbyt wiele wątpliwości, to lepiej się zatrzymać. Żeby nie dopuścić do sytuacji, w której rodzina bierze dziecko, a po kilku miesiącach uznaje, że to ponad jej siły i dziecko oddaje. To się czasami zdarza. Gdy to później analizujemy, nie zawsze wiemy dlaczego. Rodzina może zapowiadać się świetnie, a później coś nie zadziała. Zawsze jest takie ryzyko, ale my mamy je minimalizować, bo dla dziecka kolejne odrzucenie to ogromna trauma.
Co jeszcze kandydaci muszą wiedzieć, choć może to zniechęcać?
MM: - Powinni mieć świadomość, że u wielu dzieci jest duże prawdopodobieństwo obciążeń genetycznych. Czasami ludzie są rozczarowani. Bo niby biorą z domu dziecka zdrowego kilkulatka, a później ujawniają się różne deficyty. Często te dzieci są obciążone FAS-em, czyli alkoholowym zespołem płodowym. I nawet jeśli nie jest on pełnoobjawowy, to i tak wpływa na rozwój i codzienną pracę z dzieckiem. Najlepiej, jeśli rodzice zaakceptują, że ma ono mniejsze możliwości przyswajania wiedzy i nawiązywania relacji z innymi.
Ponoć zgłasza się coraz więcej osób młodych.
MM: - To jest rzeczywiście pewna nowość. Mamy wielu kandydatów przed trzydziestką. Zawsze dopytujemy, skąd taki pomysł, by w młodym wieku poświęcić się dzieciom „po przejściach”. Odpowiedzi są bardzo różne. Niektórzy starają się o własne dziecko, ale bez efektu. Gdzieś usłyszeli, że jeśli zajmą się wychowywaniem cudzych, to otworzą się także na własne rodzicielstwo. Raczej zniechęcamy takie osoby, bo bycie rodziną zastępczą jest misją, a nie środkiem do realizacji osobistego celu. Spotykamy również osoby, które przez wiele lat pracowały z dziećmi w żłobkach i przedszkolach, a teraz chcą zrobić dla nich coś więcej. Przychodzą też osoby mieszkające w pojedynkę, w wieku przedemerytalnym. Pytamy, co je motywuje do takich działań, a one mówią „Cisza w domu”. Bo ci ludzie wszystko mają - dobrą pracę, wielki dom i pieniądze. I chcieliby się tym z kimś podzielić. Marzą, by ich dom był pełen życia i rodzinnego gwaru. Albo są to osoby, które już odchowały adoptowane dzieci i czują się na siłach pomóc kolejnym.
Duży dom wydaje się ideałem. Ale czy małe mieszkanie dyskwalifikuje?
KT: - To zależy, kto tworzy rodzinę. Jeśli małżeństwo z dwojgiem własnych dzieci gotowe przyjąć dwoje kolejnych, to może się okazać, że trzy małe pokoiki w bloku nie wystarczą. Czasem słyszymy pretensje. „Jak to, przecież ludzie tak żyją. To dlaczego my nie możemy?”. Ano dlatego, że my mamy zapewnić tym dzieciom, które własnych domów nie mają, jak najlepsze warunki. Nie mamy wpływu na to, czy komuś urodzi się piąte dziecko w kawalerce. Możemy za to uznać, że takie mieszkanko nie nadaje się na przyjęcie nowych dzieci.
Więcej jest chyba kandydatek niż kandydatów?
KT: - Tak, choć trzeba przyznać, że od niedawna zgłaszają się również single - panowie. To dla nas nowa sytuacja, więc przyglądamy im się bardzo uważnie. Niektórzy są rozwodnikami i marzą o rodzinie. Inni udzielali się jako wolontariusze w domu dziecka. Dotychczas takich kandydatów właściwie nie było. Wyjątkiem są historie mężczyzn samotnie wychowujących dziecko jako rodzina zastępcza. Ale to są dzieci, które oni już wcześniej znali. Syn sąsiadki, córka byłej partnerki.
Płeć i wiek dzieci. Czy rodzina ma na to wpływ?
MM: - Nie zawsze. Pogotowia rodzinne przyjmują z interwencji dzieci, o których nic nie wiedzą. Bierzemy jednak pod uwagę możliwości lokalowe takiej rodziny. Jeśli w pokoju mieszkają sami chłopcy, to nie będziemy kierować tam dziewczynki. Niektóre pogotowia specjalizują się w opiece nad noworodkami i niemowlętami. Rozumiemy również, gdy kobieta singielka zaznacza, że wolałaby wychowywać dziewczynkę. Choć to akurat temat do przedyskutowania. Znamy panie, które początkowo nie wyobrażały sobie, że miałyby zajmować się chłopcem, a ostatecznie tak polubiły któregoś z małych mieszkańców domu dziecka, że jednak się na to zdecydowały i nie żałują.
Dostrzegacie jakąś wspólną cechę kandydatów?
KT: - Większość osób przychodzi do nas z pobudek altruistycznych. Doceniają to, co osiągnęli w życiu i chcą się tym szczęściem dzielić z innymi. Z dziećmi, które dotychczas nie zaznały zbyt wiele dobrego. To oczywiście jeszcze nie gwarantuje sukcesu, ale jest już dobrym początkiem, by stać się fajnym rodzicem zastępczym.
Monika Michalak i Katarzyna Tomczyk pracują w zespole szkoleń i kwalifikacji Wydziału Wspierania Pieczy Zastępczej Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łodzi. To one rozmawiają z kandydatami na rodziców zastępczych, odwiedzają ich w domach, a później szkolą.