Była niepewność. A jest rodzinna codzienność

Gdy zobaczyli w Tuli Luli opuszczone maleństwa, ich córce Karolince łzy kapały jak grochy. I to ona pierwsza poczuła, że muszą im pomóc. Przypominała o tym każdego dnia. Aż w końcu rodzice uznali, że ma rację

tekst: Karolina Tatarzyńska, zdjęcia: Agnieszka Bohdanowicz

Dla Agnieszki i Rafała droga do rodzicielstwa zastępczego wcale nie była prosta. Ważnym przystankiem stała się Fundacja Gajusz, z którą związali się w najtrudniejszym życiowym momencie. Pacjentką hospicjum domowego była ich nastoletnia córka Klaudia. Gdy odeszła, nigdy na dobre nie rozstali się z Gajuszem. Chodzili na organizowane przez Fundację msze za zmarłe dzieci z hospicjum, a ich młodsza córka, 14-letnia dziś Karolinka, od kilku lat uczestniczy w fundacyjnym projekcie dla dzieci, które mają lub miały ciężko chore rodzeństwo. Dla nich wszystkich świat dzieli się na życie przed chorobą i po tym, gdy już na dobre wkroczyła do ich domu. Spotykają się raz w miesiącu. W parku trampolin, figloraju, studiu kulinarnym. Wyjeżdżają razem na weekendowe wycieczki, a latem na kolonie nad jezioro.

Dla Karoliny projekt Gajusza to ważny kawałek jej świata. Nic dziwnego, że na jednym ze zlotów miłośników Volvo wpadła na pomysł, by zrobić licytację dla Fundacji. - I tak jest już co roku. Licytujemy wspólnie, co się da. Jedni dają domowe przetwory, nalewki, ogórki kiszone. Inni - zabawki i gadżety motoryzacyjne. A jak nikt nic nie ma, to wystawia na licytację szyszki z lasu. I też się sprzedają - opowiada Agnieszka, jeszcze rok temu pracująca jako fryzjerka.

Półtora roku temu, po kolejnym zjeździe, chcieli przekazać w Gajuszu pieniądze. Mieli wpaść tylko na herbatę. Ale zerknęli na Tuli Luli, czyli Interwencyjny Ośrodek Preadopcyjny, w którym mieszka 20 noworodków i niemowląt zostawionych po porodzie przez mamy. - Jak Karolinka zobaczyła te dzieci, to się popłakała. Łzy jej kapały jak grochy. Od razu chciała choć jedno dziecko wziąć do domu. Tłumaczyłem, że może nie dziś, bo nie mamy fotelika - wspomina Rafał, z zawodu strażak oraz kierowca i ratownik w łódzkim pogotowiu.  Ale temat powracał i po kilku miesiącach poszli za radą córeczki. Zgłosili się do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej na szkolenie dla przyszłych rodzin zastępczych. Niespełna pół roku później w jednym z łódzkich domów dziecka poznali Danielka.

Pierwszy uśmiech - do Karolinki

- Miał cztery miesiące i płaską główkę od ciągłego leżenia w łóżeczku. Nie reagował na ludzi. Wiedział, że na bliskość i przytulenie może liczyć tylko przy karmieniu, więc wciąż płakał i domagał się kolejnej porcji mleka. Staraliśmy się nawiązać z nim jakiś kontakt, ale początkowo - bez efektu. Po raz pierwszy uśmiechnął się do naszej Karolinki. Do nas - dużo później - wspominają.

Z biologiczną mamą Daniela widywali się początkowo raz w tygodniu. Dość szybko okazało się, że jest w kolejnej ciąży. - Nie planowaliśmy więcej dzieci. Ale z każdym miesiącem ciąży oswajaliśmy się z myślą, że może trzeba będzie pomóc kolejnemu dziecku - komentują. Kacperek urodził się jako wcześniak. Po jego narodzinach Agnieszka zrezygnowała z pracy i przekwalifikowała się na rodzinę zastępczą zawodową. Po kilku tygodniach w szpitalu Kacper został ich drugim synkiem i zamieszkał w pokoju razem ze starszym bratem. Początkowo on również nie potrafił nawiązać kontaktu wzrokowego. - Gdy na nas patrzył, to tak jakby prześwietlał nas na wylot - komentują.

Teraz, po wielu miesiącach w rodzinie, chłopaki miewają się coraz lepiej. Starszy ma już prawie 2,5 roku, a młodszy - 1,5. Danielek z płaczącego dzidziusia bez kontaktu zmienił się w uroczego szkraba, który ma uśmiech od ucha do ucha. Kacperek też już nauczył się okazywać uczucia, ale jego rozwój nie przebiega książkowo. Kilka razy w tygodniu każdy z nich ma wsparcie ze strony specjalistów. - Jeździmy z nimi do fizjoterapeuty, logopedy, psychologa i psychotraumatologa. Czasami udaje nam się połączyć terminy i umawiamy na wizyty w Cukinii [centrum terapii prowadzone przez Fundację Gajusz przy ul. Piotrkowskiej 17 - przyp. red.] obu chłopaków jednocześnie. Wtedy jedziemy razem z Rafałem, żeby każdy mógł wejść z jednym z nich do gabinetu - opowiada Agnieszka. I szczerze przyznaje, że kiedyś wydawało im się, że będą w stanie pomóc tylko dzieciom zdrowym. - Zarzekaliśmy się, że nie jesteśmy gotowi na dziecko z niepełnosprawnością. Ale pokochaliśmy obu chłopaków i zdajemy sobie sprawę, że mogą rozwijać się wolniej niż ich rówieśnicy. Gdy dziecko idzie w takim tempie jak większość, to wszystko wydaje się oczywiste. A nas cieszy każdy krok do przodu. Bardziej doceniamy nawet te najmniejsze postępy. Np. dziś Kacperek po raz pierwszy kiwnął głową na „nie” i wreszcie nauczył się jeść samodzielnie chrupki trzymane w dłoni - komentuje.

Tata zostaje z chłopakami

Wyzwaniem jest dla nich znalezienie czasu i dla chłopców, i dla Karolki. Dlatego gdy maluchy idą spać, a zwykle śpią już około godz. 19, to są już tylko dla córki. Nie odbierają wtedy telefonów od znajomych i nie załatwiają służbowych spraw. - W grudniu 2018 r. po raz pierwszy od dawna wyjechałam sama z Karolinką. Na jarmark do Wrocławia. A chłopcy zostali z Rafałem. Po powrocie żartowałyśmy, że teraz tata może wyjechać sobie gdzieś z chłopakami, a my zostaniemy w domu - opowiada Agnieszka. W styczniu było już mniej wesoło, bo Daniel trafił na badania do szpitala. - Pokój był tak mały, że nie dało się wstawić krzesełka, więc nocowałem pod łóżeczkiem. Oczywiście do szpitala jechałem prosto z pracy, żeby zastąpić żonę - relacjonuje Rafał. Przyznaje, że czasami bywa ciężko. - Zwłaszcza wtedy, gdy brałem w pracy nocki. Wracałem do domu po dyżurze w pogotowiu albo w straży, a tu chłopaki buszowały i płakały. Nie było gdzie i jak się wyspać. Dlatego unikam nocnych dyżurów. Teraz najtrudniejszą sprawą jest logistyka, pogodzenie wszystkich terminów u lekarzy z całą resztą codzienności - opowiada.

Nie ukrywają też, że na początku, gdy dopiero szkolili się na rodziców zastępczych, najbardziej obawiali się relacji z rodziną biologiczną dzieci, które do nich trafią. - Wiedzieliśmy, że to jest wpisane w rodzicielstwo zastępcze. A teraz już wiemy, że nasze obawy się nie potwierdziły. Chcemy wspierać chłopców i ich mamę w podtrzymywaniu więzi. To ważne, żeby oni mieli kontakt z własną historią - opowiadają.

Mordeńko ty moja

Nie mają pewności, jak będą się rozwijać Daniel i Kacper. - Może nie będą wybitni w nauce. Ale przecież nie każdy musi być lekarzem. Naszych chłopców widzimy w roli ogrodników, bo to fajna praca. Poza tym mamy już nazwę dla ich firmy, Garden Brothers - opowiadają. Na razie wiedzą, że obaj panowie są domatorami i nie lubią obcych osób. Choć żaden z nich jeszcze nie mówi, to potrafią świetnie dogadać się wzrokowo. - Czasami tylko czekają, aż wyjdę do toalety, żeby porzucać pączkiem po pokoju albo rozpocząć wojnę o zabawki - mówi Agnieszka.

Jakiś czas temu zorientowała się, że ich córka Klaudia i mama biologiczna chłopców urodziły się w tym samym roku i były znajomymi na Facebooku. - Poznały się chyba na szkolnym boisku. Czujemy się trochę tak, jakby chłopców zesłała nam nasza Klaudia - komentuje Agnieszka. Może dlatego codzienne trudności nie przesłaniają im tego, co najważniejsze. - Wiemy, że warto. Kiedyś to nam Fundacja Gajusz dała tak wiele, że nie da się tego na nic przeliczyć. Teraz to my możemy dać chłopcom coś, co nie ma przelicznika: dom i rodzinę - komentują.

A Karolinka? Swoich braci uwielbia. Zdjęcie starszego podpisała „Mordeńko ty moja”. Gdy miała przygotować do szkoły tekst o wymarzonej pracy, to napisała, że będzie opiekunką w Tuli Luli. Na razie jest wspaniałą starszą siostrą, która gra z chłopcami z piłkę, bawi się autkami i skacze na trampolinie. - Kiedyś była w nas niepewność, jak ta cała rodzina zastępcza będzie wyglądać. Teraz to już jest dla nas po prostu codzienna rodzinna rzeczywistość.

Facebook